Rozdział 7 „Wyprawa”

Akira udała się prędko do swojego pokoju. Gdy tylko zatrzasnęła za sobą drzwi, łzy spłynęły gorącymi strumieniami. Upadła na łóżko i wreszcie pozwoliła sobie na chwilę tłumionej przez długi czas słabości. Głowa pulsowała jej od przelatujących myśli, a gardłem co rusz wstrząsał cichy szloch. Tak dawno nie płakała. Była prawie przekonana, że w swoim życiu wykorzystała już limit okazji do poddania się rozpaczy. Ale najwidoczniej los znowu okrutnie z niej drwił.

Mogły minąć dwa kwadranse, gdy usiadła na posłaniu, ocierając wierzchem dłoni mokre policzki. Co miała ze sobą teraz zrobić? – zastanawiała się w panice – Gdzie się udać? Jej oszczędności ograniczały się do kilkudziesięciu mało wartościowych miedziaków, a cały dobytek stanowił łuk od ojca i naręcza starych, nieco spranych ubrań. Szkoła zapewniała pożywienie i strój w zamian za dyżury przy różnych obrządkowych pracach. Pokręciła głową ze smutkiem. Była na tyle głupia, że wcześniej nie zastanowiła się co zrobi, gdy przyjdzie czas na opuszczenie akademii, a teraz gorzko tego pożałowała. Rozejrzała się po małej kwaterze, która przez niemal ostatnie trzy lata była dla niej czymś w rodzaju domu. Znowu poczuła, że szczypią ją oczy. Głębiej nabrała powietrza i powoli wypuściła je z płuc. Dom. To słowo odbijało się echem w jej głowie. Mogła dalej udawać przed sobą, że wspomnienia już dawno się zatarły, że nie mają nad nią już żadnej władzy, ale oczami wyobraźni wciąż widziała Eldakar, swoją rodzinę i przyjaciela, którego pocieszający uśmiech nie miał sobie równych. Zrezygnowana, potarła dłońmi pulsujące skronie. Kall z pewnością wiedziałby jak wybrnąć z tak trudnej sytuacji – pomyślała i nagle zapragnęła, by znów pojawił się przy niej. Zawsze był opanowany i ze spokojem szukał możliwych rozwiązań. Zarówno ona jak i Eryk, często opierali się na jego zdaniu i musiała przyznać, że w większości przypadków miał absolutną rację. Wzdychając, zamknęła oczy, przywołując w pamięci silną sylwetkę utraconego przyjaciela. Niemal słyszała jak szepcze do niej cichym głosem.

– Znajdę cię – obiecywał – nie poddawaj się…

Zamrugała, otwierając oczy. Poczuła jak wali jej serce, a ręce delikatnie drżą. Mogła by przysiąc, że przez moment naprawdę słyszała jego głos. Przetarła dłońmi zmęczoną twarz i nabrała mocno powietrza. Musiała przestać się łudzić. Kall i cała jej rodzina odeszli dawno temu, ale chociaż ich żywe wspomnienia nadal z nią pozostały. Przełknęła ślinę, czując, jak wracają jej siły. Oni zawsze w nią wierzyli – przyznała w myślach. W jej zapał oraz odwagę. Jak bardzo byliby zawiedzeni, widząc w jakim jest teraz stanie? Zawstydzona spuściła ramiona i wbiła oczy w podłogę, gdy coś przyciągnęło jej uwagę. Sięgnęła pod łóżko i wyciągnęła spod niego mocno sfilcowany plecak. Jej spojrzenie padło na przypiętą, srebrną broszkę w kształcie motyla. Nagle zakuło ją w sercu, a silny ból wypełnił pierś. Wpatrując się w urodzinowy podarunek od Kalla, znowu poczuła, jak wielka spotkała ją strata. Musiała minąć chwila, gdy niespodziewanie wyprostowała przygarbione, plecy i głośno wciągnęła powietrze. Nie – powiedziała sobie w duchu. Może osób, które tak bardzo kochała brakowało już przy niej, ale przecież nie mogła zawieść ich wiary, wciąż żywej w jej sercu. Wiedziona nagłym impulsem sięgnęła dłonią do klatki piersiowej, gdzie pod cienkim materiałem bawełnianej koszuli, spoczywał medalion. Dotknęła palcami niewielkiego wybrzuszenia i jak zawsze poczuła znajome łaskotanie, które uderzyło w nią delikatną falą… Jednak teraz z zaskoczeniem stwierdziła, że było coś jeszcze. Wysunęła amulet spod materiału, przyglądając mu się ciekawie. Na jednym z ramion, pusta dotąd łza, pulsowała subtelnym błękitem. Otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. W tym momencie dałaby sobie rękę odjąć, że wcześniej tego nie zauważyła. To jednak nie było możliwe, ponieważ już setki razy ze wszystkich stron, lustrowała niezwykły podarunek od dziadka. Więc albo miała przewidzenia, co było bardzo prawdopodobne po tym jak wpłynął na nią dzisiejszy ranek, albo świecidełko żyło własnym życiem i ewidentnie robiło sobie z niej jaja. A ponieważ i jedna i druga perspektywa, była w tym momencie ciężka do zaakceptowania postanowiła skupić się na czymś innym.

Schowała medalion na swoje miejsce i biorąc do rąk odnalezioną torbę, zaczęła się pakować. Nie zajęło jej to jednak dużo czasu, dlatego wkrótce z całym swoim dobytkiem była już w drodze do kuchni. Wiedziała, że zajęcia już się rozpoczęły, ale i tak nie chciała przez przypadek spotkać po drodze kogoś znajomego, więc szybko przemykała przez jasne korytarze. Zeszła po schodach mijając po drodze dwie spiżarnie i znalazła się w pomieszczeniu zajmującym spory kawałek parterowej kondygnacji szkoły. Znajdowała się tu sala jadalna połączona z kuchnią, które dzieliła tylko cienka ścianka. Akira poczuła znajomy zapach zupy szczawiowej i uzmysłowiła sobie, że przecież nie jadła dziś śniadania. Otworzyła skrzypiące drzwi kuchni i wpadła do środka.

Już od progu uderzyło w nią gorąco gotujących się na ogniu posiłków. Nabrała powietrza wciągając gamę przeróżnych zapachów. Przy stole, plecami do niej, stała pokaźnych rozmiarów kobieta. Kroiła marchew i wrzucała ją do gara obok. Gdy usłyszała, że ktoś wchodzi obróciła się przez ramię, spoglądając za siebie. Mina jaką zrobiła widząc Akirę przypominała współczucie połączone z ciekawością. Wspaniale – stwierdziła w duchu dziewczyna. Ciekawe czy już cała szkoła wie o decyzji dyrektora. Szybko jednak odrzuciła tę myśl. Seli i Xan wywołali by już dawno burzę sprzeciwów, gdyby zdawali sobie sprawę, czym skończyło się jej spotkanie z przełożonym. Odchrząknęła, po czym zwróciła się do kucharki.

– Dyrektor kazał mi się tutaj zgłosić – oznajmiła grzecznie– podobno mogę liczyć na jakiś podróżny wikt.

Kobieta jakby dopiero ocknęła się z oszołomienia, bo nagle w pomieszczeniu zawrzało od jej mało subtelnych pisków.

– Och tak, drogie dziecko! – krzyczała, jakby nastolatka była co najmniej głucha – mam wszystko dla ciebie przygotowane – tu wskazała na sporej wielkości worek z lnianego płótna, przewiązany rzemykiem. Akira już widziała jak ciągnie za sobą ciężki pakunek, wyglądając jak koń pociągowy. Chyba będzie musiała obyć się bez pożywienia, albo przynajmniej nieco uszczuplić zasoby worka.

– Najpierw jednak – skrzeczący głos kobiety roznosił się echem po kuchni – musisz zjeść porządne śniadanie. Szybko, jak na swoją puszystą figurę, kucharka zniknęła w otchłani niewielkiej spiżarki i za chwilę wyniosła z niej ogromnej wielkości tacę, stawiając ją na stole przed zdezorientowaną dziewczyną.

– Siadaj kochanieńka – odsunęła krzesło i pociągnęła na nie nastolatkę – jeśli czegoś nie dokończysz, resztki też spakujemy ci na drogę.

Akira z cichym jękiem przyjrzała się swojemu śniadaniu. Cztery grube kromy świeżutkiego chleba, posmarowanego masłem, kawał wędzonej kiełbasy, ser, konfitura i pasta ziołowa, a do tego jajecznica z tylu jaj, że kura po ich zniesieniu zapewne nadawała się już tylko na rosół.

– Och, zapomniałabym – pisnęła kucharka. Podeszła do jednego z parujących garów i metalową chochlą nalała dzbanek gorącego mleka, stawiając go dziewczynie niemal przed nosem.

– Smacznego – dodała na koniec.

Akira przyglądała się temu, jakby po raz pierwszy miała do czynienia z jedzeniem. Kucharka musiała sporo się napracować, żeby przygotować dla niej to wszystko. Codzienne śniadania w szkole tak nie wyglądały, a ona już nie pamiętała, kiedy ktoś specjalnie dla niej cokolwiek ugotował. Oczywiście, jeśli nie brać pod uwagę urodzinowego tortu od przyjaciół. Poczuła jak ze wzruszenia jej broda zaczyna drżeć, więc by uniknąć niezręcznej sytuacji zabrała się za swój posiłek. Jadła ze smakiem, jednak szybko zorientowała się, że nie pokona nawet połowy tego, co otrzymała od miłej kobiety.

Gdy skończyła, sprzątnęła po sobie ze stołu wśród akompaniamentu protestującej kucharki. Nie chciała jednak przysparzać kobiecie jeszcze więcej pracy. Tak jak jej obiecano, resztki powędrowały do przygotowanego worka, który okazał się zadziwiająco lekki jak na swoje wymiary. Nastolatka podziękowała serdecznie, prosząc jedynie jeszcze o kawałek kartki i nieco atramentu. Szybko skreśliła na niej parę, ułożonych wcześniej w głowie słów i ponownie dziękując za posiłek, obładowana dodatkowym bagażem, opuściła kuchnię. Niedługo potem wymknęła się z Akademii, podrzucając uprzednio napisany przez siebie list.

***

Akira szła nierównym traktem w stronę miejsca o nazwie Thanden. Tak naprawdę nie wiedziała do końca, co ze sobą począć, postanowiła więc udać się do pierwszego, większego miasta oddalonego od szkoły o jedyne dwadzieścia kilometrów. Znała tą mieścinę, ponieważ spędziła tam nieco czasu, zanim trafiła do Akademii. Będąc przyzwyczajoną do o wiele dłuższych wędrówek, nie odczuwała zmęczenia, nawet gdy pokonała już połowę drogi. Stąpała ostrożnie krętym traktem, co chwile spoglądając na zbliżający się, gęsty las. Miała tylko nadzieję, że zdąży przejść go, nim zapadną całkowite ciemności, ponieważ nawet znając tę drogę, nie chciała ryzykować, że w mroku zgubi obraną wcześniej leśną ścieżkę. Słońce rzucało słabe promienie, gdy stanęła u progu gęstych zarośli. Obejrzała się za siebie, zerknęła w górę słabo mrużąc oczy i jednocześnie zastanawiając się czy ryzykować dobrze ponad godzinny marsz przez bujne leśnie runo. Mimo to noclegowanie na otwartej przestrzeni rozpościerającej się przed wejściem do owego boru, wcale nie wydawało się jej lepszą perspektywą. Zacisnęła pięści, poprawiła przymocowane do pleców bagaże i z przekonaniem, że szybko pokona tę przeszkodę, ruszyła przed siebie.

W lesie zawsze panował większy mrok. Duże drzewa uginały się pod własnym ciężarem, a ich rozłożyste gałęzie przesłaniały niebo, przepuszczając tylko nikłe promienie gasnącego słońca. Nie zważając na nic, Akira parła do przodu w coraz bujniejsze zarośla, próbując jednocześnie ignorować narastające, złe przeczucia. Po niemal trzech kwadransach przebytej już drogi, zaczęła śmiać się w duchu, że w ogóle dopuszczała do siebie możliwość stchórzenia. Takie rzeczy nie leżały w jej naturze, natomiast ryzyko – jak najbardziej. Zadowolona z własnych przemyśleń, odgarniała dłońmi niesforne gałęzie, tarasujące jej przejście. Do krańca lasu pozostały niecałe dwa kilometry, a ona przyzwyczaiła już wzrok do panujących tu szarawych ciemności. Szła teraz dość wąską dróżką, pozwalając, by świecący dziś wyjątkowo mocno księżyc, oświetlał jej drogę.

Ni stąd ni zowąd, odniosła niepokojące wrażenie, że ktoś ją śledzi. Poczuła jak jej tętno nabiera rozpędu i przyspieszyła kroku. Niewidzialna postać musiała bacznie ją obserwować, ponieważ instynktownie wszystkie włosy zjeżyły jej się na karku. Przełknęła ślinę i nie zastanawiając się zbyt długo, rzuciła pędem w obranym kierunku. Ściskając mocno pasek od torby, dosłownie na sekundę obejrzała się do tyłu i w tym samym momencie… Uderzyła przodem w jakąś twardą, cuchnącą masę, obalając się na ziemię. Poczuła tępy ból, stłuczonych kości, ale szybko uniosła wzrok, by dostrzec przeszkodę. Przed nią stała ogromna postać, której kolor skóry przypominał zgniłą zieleń, a obwisła sadłem łapa dzierżyła sczerniałą maczugę.

Świetnie – pomyślała szybko, skacząc z powrotem na równe nogi – zawsze chciała zobaczyć trolla i jak widać marzenia się spełniają.

W szaleńczym tempie przeszukiwała umysł, chcąc przypomnieć sobie, co wiedziała o tych dziwacznych stworzeniach. Na pewno nie grzeszyły inteligencją i sądząc po minie obecnego tu przedstawiciela, nie były specjalnie miło nastawione do obcych. W szczególności obcych, którzy mogą posłużyć za kolację. Dziewczyna nabrała powietrza. Chyba niewiele pomyliła się w swych domysłach, gdyż potwór niespodziewanie zamachnął się w jej stronę, próbując uderzyć nastolatkę końcem swej drewnianej broni. W ostatniej chwili odskoczyła, kierując się w przeciwną stronę. Nie zdążyła jednak dobrze ujść paru kroków, gdy w świetle księżyca ktoś po raz kolejny zastąpił jej drogę. Uniosła oczy i z cichym jękiem spojrzała na następnego, ohydnego stwora. Pięknie – stwierdziła w duchu rozglądając się na boki – jak zwykle dopisuje mi nieopisane szczęście. Okręciła się wokoło, próbując ocenić możliwości ucieczki. Ścieżka była na tyle wąska, że ominięcie zielonych towarzyszy nie wchodziło w grę. Natomiast po bokach okalały ją gęste chaszcze, tworząc dziki, leśny żywopłot. W tej sytuacji nasuwało się na myśl tylko jedno stwierdzenie… Była otoczona.

Dziewczyna przełknęła ślinę, boleśnie zdając sobie sprawę ze swego niefortunnego położenia. Gdyby miała chociaż jakąś pochodnię, może udałoby jej się odgonić te paskudne stworzenia. Nie było jednak czasu rozwodzić się nad własną głupotą, ponieważ trolle zaczęły najwidoczniej tracić cierpliwość, czego dowodem były ich warczące oddechy. To koniec – zdążyła pomyśleć i bezwiednie dotknęła dłonią ukrytego pod gorsetem medalionu. W chwili, gdy potwory z dzikim rykiem rzuciły się w jej kierunku czyjeś ręce złapały ją w talii i gwałtownie wciągnęły w boczne, gęste krzaki. Bestie musiały odbić się od siebie z hukiem, ponieważ dziewczyna usłyszała dziwny, stłumiony łomot, a zaraz potem wściekły skowyt. Zamknęła oczy, czując jak gałęzie drapią ją po szyi, ale silne dłonie wciąż ciągnęły ją za sobą. Po chwili chaszcze stały się rzadsze, aż w końcu całkowicie znikły. Akira zdyszana i nieco pokiereszowana odwróciła się, by zobaczyć kto przyszedł jej z pomocą.

– Xan! – krzyknęła zdziwiona, choć w tym momencie musiała przyznać, że dawno nie cieszyła się tak na czyiś widok.

-Cicho – szepnął chłopak, przykładając palec do ust i wskazując miejsce, z którego przyszli – nie mamy czasu, chodź! – złapał ją za rękę i pociągnął szerszą ścieżką wyrzeźbioną wśród zarośli. Szli dobrych kilkanaście minut, w milczeniu odgarniając niesforne gałęzie krzewów, tarasujące im drogę. Za nimi nie było słychać żadnych, niepokojących odgłosów, co znaczyło, że trolle najwidoczniej odpuściły sobie pogoń. Być może nie były aż tak głodne, jak jej się wydawało – pocieszała się w duchu Akira. Nim się spostrzegła, Xan wyprowadził ją z lasu, ukrytym szlakiem, o którym nie miała zielonego pojęcia. W osłupieniu przyglądała się jak na horyzoncie migają różnej wielkości światła, ukazujące rozmazane kontury, widniejącego w oddali miasta.  

– Ja… jak? – bąknęła zdziwiona, zerkając na kolegę.

– Niewielu zna ten skrót – uśmiechnął się, ukazując proste, białe zęby. Widać było, jak bardzo jest z siebie zadowolony. Akira przyglądała mu się przez chwilę, po czym nie mogąc już dłużej wytrzymać, nagle wypaliła.

– Co ty tu właściwie robisz?

– Jak na razie, ratuje ci życie – odpowiedział rozbawiony.

Dziewczynie od razu zrobiło się głupio. Faktycznie, gdyby nie to, że prawdopodobnie ją śledził, zapewne spoczywała by teraz w żołądku jednego z tych obleśnych stworzeń. Spuściła wzrok, bo nagle zrobiło jej się niedobrze. Mogła dziś stracić życie w mało szlachetny sposób. Lata spędzone w Akademii musiały uśpić jej czujność, skoro pozwoliła sobie na tak karygodny błąd, jak było pchanie się w paszczę lwa. To nie mogło się powtórzyć. Przywołując się do porządku, dumnie wyprostowała zgarbioną sylwetkę.

– Dzięki – rzekła szczerze – ale nie myśl, że jestem na tyle głupia, by twoje nagłe pojawienie się nazwać przypadkiem – dodała, wytykając kolegę palcem. Xan wzruszył tylko ramionami. Z jego twarzy trudno było cokolwiek wyczytać.

– Tak się składa, że też idę w stronę Thanden – skinął głową we wskazanym kierunku – a wydaje mi się, że we dwójkę będzie nam raźniej. Poza tym właśnie widziałem, jak świetnie sobie radzisz, wałęsając się nocą po gęstym lesie.

Akira spojrzała na niego spode łba, po czym głośno westchnęła. Ewidentnie się z nią przekomarzał. Zresztą – jak zwykle. Nie chcąc jednak wszczynać bezsensownej kłótni, zapytała poważnym tonem.

-Dlaczego za mną poszedłeś, Xan? – Elf przyglądał jej się przez chwilę, jak by zastanawiał się, co ma odpowiedzieć. Odniosła wrażenie, że jest na nią zły.

– Nie lubię, gdy ktoś odchodzi, bez podania przyczyny – rzekł w końcu, przerywając milczenie – Teraz ja zadam ci pytanie. Dlaczego opuściłaś akademię? Chodzą plotki, że dyrektor po prostu cię wyrzucił? W jego głosie słychać było zdenerwowanie, ale instynktownie wyczuła, że tym razem nie jest skierowane w jej stronę.

– Nie twoja sprawa – odburknęła. Zresztą sama nawet nie znała prawdziwej przyczyny, z powodu której przełożony wydalił ją ze szkoły. Była przekonana, że głupstwa które jej naopowiadał, stanowiły jedynie marną wymówkę.

– W takim razie – Xan nie dawał za wygraną – skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, możemy iść dalej. Jakoś nie widzi mi się spędzanie tutaj nocy, w oczekiwaniu, aż nasi przyjaciele bardziej zgłodnieją.

Akira głośno przełknęła ślinę, zdając sobie sprawę, że chłopak ma rację.

– No dobra – westchnęła zrezygnowana – ale kiedy znajdziemy się w mieście, każdy idzie w swoją stronę. Nie potrzebuję towarzystwa.

– Zobaczymy – stwierdził szybko Xan, po czym ruszył przodem, nie dając dziewczynie szansy, by zaprotestować.

7 thoughts on “Rozdział 7 „Wyprawa”

  1. Alek-sandra pisze:

    Super rozdział. Czekam na następny. Pozdrawiam i weny życzę 🙂 a tak a propo kiedy rozdział?

    Polubienie

    • Alek-sandra pisze:

      Kiedy następny rozdział? Sory przy tamtym komentarzy nie dodałam słowa następny przy ostatnim pytaniu. Pozdrawiam

      Polubienie

      • whiteberry133 pisze:

        Bardzo się cieszę, że rozdział przypadł do gustu : ) Następny powinien pojawić się standardowo bliżej przyszłego weekendu. Jeśli się uda, może nawet ciut wcześniej ; )
        Serdecznie pozdrawiam!

        Polubienie

  2. Merenwen pisze:

    Szczerze i na prawdę czekam na więcej 😉 Bardzo mi sie podobają wszystkie rozdziały 😀 /M.

    Polubienie

  3. Megan pisze:

    Wow, jak długo mnie nie było! Ale nadrobłam 🙂 rozdział jak zwykle świetny, brakuje mi Kala ; ( zauważyłam, że masz nowego bloga 🙂 zabieram się za czytanie !

    Polubienie

Dodaj komentarz